Wagnerowcy nie dają już rady
„Druga armia świata” nieustannie dostaje tęgie razy od pozornie słabszych Ukraińców.
Powtórka z I wojny światowej
Kampania miała być zaledwie kilkudniowa. Rosyjskie uderzenia rakietowe miały obezwładnić ukraińską obronę przeciwlotniczą, zapewniając przewagę w powietrzu. Śmigłowcowe i spadochronowe desanty wylądować w pobliżu Kijowa, Charkowa i Odessy, żeby sparaliżować centra dowodzenia. Kolumny pancerne i zmechanizowane miały im szybko przyjść na pomoc, odcinając od siebie ukraińskie oddziały.
Z tych ambitnych planów niewiele wyszło. Rosjanie nie tylko nie potrafili osiągnąć zakładanych celów operacyjnych, ale po kilku miesiącach zmuszeni byli wycofać się z części zajętych terenów pod naporem ukraińskich kontrofensyw.
Silny opór Ukraińców i błędy popełnione przez przeciwnika, spowodowały zmianę taktyki. Rosjanie zaczęli próbować klasycznych ataków z użyciem czołgów jako siły przełamującej, poprzedzonych artyleryjska nawałą. Tu jednak Ukraińcy potrafili wykorzystać dobre rozpoznanie satelitarne i z dronów. Podążające na miejsce bitwy kolumny rosyjskich czołgów i transporterów opancerzonych były wykrywane i z daleka niszczone ostrzałem artyleryjskim.
W końcu walki zaczęły przypominać te, toczone podczas I wojny światowej na froncie zachodnim. Ukraińcy bronili fortyfikowanych od 2014 r. pozycji na wschodzie Ukrainy. Rosjanie szturmowali je piechotą, próbując znaleźć słabe miejsca przeciwnika. Ataki poprzedzane były ostrzałem artyleryjskim, zmieniającym pole bitwy w księżycowy krajobraz. W takich szturmach duże straty były nieuniknione. Szczególnie dotknęło to elitarne jednostki powietrznodesantowe i piechoty morskiej, których wyszkolenie i morale pozwalało na prowadzenie takich działań. Doświadczeni żołnierze nie bardzo jednak kwapili się do takich samobójczych misji.
Zwycięstwa straceńców
Ostatnio Rosjanie odnieśli pewne sukcesy, wypierając w połowie stycznia Ukraińców z Sołedaru i do końca lutego okrążając Bachmut. W znacznym stopniu mieli się do nich przyczynić najemnicy i więźniowie z tzw. Grupy Wagnera. Ich taktyka przypomina nieco tą, stosowaną podczas I wojny światowej przez niemieckie tzw. grupy szturmowe.
Pierwsi do ataku idą najbardziej doświadczeni i wyposażeni więźniowie. Zwykle są to ośmioosobowe zespoły z rakietowym miotaczem ognia Szmiel. Muszą nawiązać kontakt ogniowy i związać ukraińskie siły. Po nawiązaniu kontaktu, grupa okopuje się i zaznacza pozycję znakiem - zwykle zawiązaną na kikucie drzewa lub ruinach budynku szmatą. Ukraińcy często kierują na takie miejsca ogień, niszcząc pozycje, ale straty są uzupełniane przez następnych skazańców. Chodzi o przekazanie koordynat do otwarcia ognia artylerii. Jej ostrzał może trwać do kilku godzin. Wagnerowcy używają zarówno artylerii ciągnionej, jak i samobieżnej, w tym czołgowej. Czasem również bojowych dronów. Jeżeli w międzyczasie zabraknie amunicji - a zdarza się to coraz częściej - grupa zwykle skazana jest na zagładę. Kiedy ostrzał artyleryjski kończy się, do wykopanych okopów ruszają falami kolejne, lżej uzbrojone grupy. Zwykle w czterech falach, ale przy silnym oporze Ukraińców ich liczba miała dochodzić do kilkunastu. Następnie więźniowie starają się zbliżyć do zdemolowanych pozycji i czyścić je z ukraińskich obrońców. W takich walkach zdarzały się ataki na bagnety i inną podręczną broń, jednak informacje, że Rosjanie z braku broni i amunicji walczą łopatami, są mocno przesadzone. Ataki kończą się zwykle kiedy zabraknie ludzi, amunicji albo zapadnie zmrok.
Wojna okopowa
W innych miejscach, gdzie nie ma więźniów z Grupy Wagnera nie idzie już tak łatwo. Ukraińcy, zgodnie z niemieckimi wzorami z I w. św., unikają uporczywej obrony pierwszej linii okopów. Ich obrońcy podczas artyleryjskiego ostrzału przechodzą do dalszych linii, czekając na atak przeciwnika. Kiedy ten nastąpi, kontratakują, używając wozów opancerzonych i starając się odciąć podpuszczonych bliżej Rosjan, atakując ich z flanki. W ten sposób wytracany jest impet kolejnych fal natarcia.
Na początku inwazji, rosyjskie oddziały formowane były zwykle w batalionowe grupy bojowe, które stanowiły trzon sił. Po prawie roku wojny, z tych uderzeniowych grup niewiele już zostało. Dzisiaj do ataków używane są grupy kompanijne, złożone z przetrzebionych weteranów z armii zawodowej, uzupełnionych pospiesznie wyszkolonymi „mobikami”, czyli żołnierzami powołanymi w ramach mobilizacji. Grupy wyposażone są w niewielką ilość czołgów i innego sprzętu pancernego. Dysponują słabym wsparciem artylerii. Nie dziwi więc, że tak sformowane oddziały nie są w stanie przełamać od dawna przygotowywanych i głęboko urzutowanych pozycji Ukraińców. Rosjanie od kilku miesięcy męczą się, zdobywając poszczególne wioski albo miasteczka, nierzadko wkrótce potem odbijane z ich rąk.
Najlepszym przykładem są starcia pod Wuhłedarem, leżącym na południowy zachód od Doniecka. Rosjanie próbują zdobyć tą niewielką, górniczą osadę od początku wojny. Od 24 stycznia br. zaczęli tam lokalną ofensywę, do której zgromadzili dwie brygady piechoty morskiej i brygadę zmechanizowaną. W sumie mogło to być nawet 20 tys. żołnierzy, 90 czołgów, 200 wozów piechoty i 100 dział. Rosjanie poruszający się w kolumnach, po płaskim terenie szybko dostali się pod ostrzał przygotowanych i wstrzelanych Ukrainców. Ci dodatkowo rozpoczęli ostrzał rozminowanych dróg, po których poruszali się Rosjanie. Używali do tego min narzutowych RAAMS (Remote Anti-Armor Mine System). Pociski, wystrzelone z odległości nawet kilkunastu kilometrów ze zwykłej artylerii lufowej, po drodze zwalniały miny, które opadały na ziemię i uzbrajały się. Kiedy rosyjskie czołgi i transportery zaczęły się na nich podrywać, zaskoczone załogi wjeżdżały na zaminowane pola, powodując dalsze starty. Jednego dnia Rosjanie stracili około 30 wozów. W ciągu kilkutygodniowej bitwy, określanej przez Ukraińców jako „największe starcie pancerne wojny” miało zostać zniszczonych ponad 130 rosyjskich czołgów i pojazdów opancerzonych.
Ukraińcy często używają też dronów, przenoszących po kilka miniaturowych bomb albo ręcznych granatów. Ich zadaniem jest wypłaszanie Rosjan z kryjówek - najczęściej jam wykopanych własnoręcznie w ziemi, i zmuszanie ich do ruchu. W warunkach wojny okopowej ruch oznacza śmierć. Poruszający się żołnierze są później łatwym do wykrycia i zniszczenia celem. Z kolei opuszczenie pozycji bez pozwolenia przez więźnia z Grupy Wagnera zwykle kończy się jego egzekucją na miejscu. Ranni więźniowe muszą cały czas stać w okopach. Nie mogą się położyć ani usiąść, w obawie, że spuszczeni z oczu zaatakują swoich kolegów i dowódców i spróbują ucieczki. Takie przypadki się zdarzają, na początku lutego grupa więźniów zarąbała w Bachmucie siekierą swojego rannego dowódcę.
Wielka wiosenna ofensywa?
Oczywiście nasuwa się pytanie, co dalej? Zapowiadana w lutym wielka rosyjska ofensywa, która miała ruszyć po przeszkoleniu rezerwistów i niezbędnych naprawach i skompletowaniu sprzętu, właśnie utknęła pod Wuhłedarem i Bachmutem. Ukraińcy rozpaczliwie bronią tych miast wiedząc, że jeżeli je opuszczą, podobne walki wybuchną na kolejnych, tyle że położonych bardziej na zachód pozycjach.
Autorami tych „sukcesów” - i tak znaczących, bo na pozostałych odcinkach frontu walki w praktyce ustały - są Wagnerowcy. Jednak uprzywilejowana pozycja grupy zdaje się właśnie kończyć. Dotychczas byli oni traktowani priorytetowo w zakresie zaopatrzenia w amunicję. Pod koniec lutego, w wyniku tarć na szczytach władzy, zaczęli dostawać takie same jej ilości, jak rosyjska armia. To oznacza, że nie mogą sobie już pozwolić na niekończące się zmiękczanie ukraińskich pozycji artyleryjską nawałą. Dotychczas było to ich główną taktyką i znacząco przyczyniało się do odnoszonych sukcesów. Nie mogą też liczyć na dostawy ciężkiego uzbrojenia, kiedy Rosjanie wyciągają z magazynów opancerzone wozy bojowe BTR-50, pamiętające lata 50. i montują okrętowe wieże z działkami przeciwloniczymi 2M-3 na transporterach MT-LB.
Kończą się też rezerwy ludzkie. Zginęło ponoć 80% dotychczas zwerbowanych więźniów. Wieści o tym szybko rozeszły się po rosyjskich więzieniach, i chętnych do odzyskania wolności w zamian za półorczną turę w Bachmuckiej maszynce do mielenia mięsa jest coraz mniej.
Wątpliwe również, żeby taktyka ludzkich fal stosowana przez Wagnerowców została zastosowana przez regularne pododdziały rosyjskiej armii. O więźniów nikt się nie troszczy. Wręcz przeciwnie, ich wysokie straty usprawiedliwiane są na zasadzie „albo oni, albo wasi synowie”. Straty na podobnym poziomie, zwłaszcza wśród rezerwistów nie byłyby w dłuższym czasie do zaakceptowania przez rosyjskie społeczeństwo. O ile wcześniej w wysyłanych na pewną śmierć jednostkach nie nastąpiłyby bunty. A tego rosyjskie władze, pomne historycznych doświadczeń z pewnością mocno się obawiają.
Najbardziej prawdopodobnym wydaje się więc, że do żadnej wielkiej wiosennej rosyjskiej ofensywy po prostu nie dojdzie, a walki po zdobyciu Bachmutu przeniosą się na inne, równie ufortyfikowane tereny.
Co więcej, może też nie dojść do zapowiadanej na maj przez szefa kancelarii Wołodymyra Zełenskiego, Mychajło Podolaka ofensywy ukraińskiej. W walkach pod Bachmutem Ukraińcy również mocno się wykrwawili i może nie być ich stać na zebranie wystarczających sił. Zwłaszcza, że kompletowanie obiecanych przez Zachód czołgów i innego sprzętu niezbędnych do ataku na większą skalę idzie wyjątkowo niemrawo.
Obie strony o tym wiedzą, ale Ukraińcy polegający na zachodniej pomocy na razie są w lepszej sytuacji. Rosjanom kończy się nie tylko sprzęt. Żeby uniknąć poprzednich błędów trzeba by również zebrać wystarczającą liczbę żołnierzy, a to oznaczałoby konieczność ogłoszenia następnej fali moblizacji. Tragicznie też wygląda duszona sankcjami rosyjska gospodarka. Przez dwa pierwsze miesiące roku deficyt budżetowy wyniósł tyle, ile planowano na cały rok. Wpływa to z pewnością na rosyjskie wojenne zamiary.
Kreml ustami Dmirtrija Pieskowa ostatnio stwierdził, że "nieuniknione będzie poszukiwanie trzeźwego podejścia do stosunków między Federacją Rosyjską a Ukrainą". Słowa te poprzedzone były kilkutygdniową kampanią rosyjskich ośrodków przekazu i internetowych troli. Z jednej strony wskazujących na wyniszczający i eskalacyjny charakter wojny i bezcelowość jej dalszego prowadzenia, z drugiej wzywajacych do „wyciągania lekcji z historii, realizmu i zrozumienia”.
Być może zaczęły się już więc przygotowania do zawieszenia broni i negocjacji kończących obecną fazę wojny. Taktyczny sukces pod Bachmutem, przedstawiony rosyjskiemu społeczeństwu jako wielkie zwycięstwo, byłoby uwerturą do takiego posunięcia.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.